Kilka dni temu ukończyłem Callisto Protocol i… bardzo mi się podobało! Nastawiałem się na crapa i na początku gry nie byłem przekonany, ale im dalej tym było lepiej. Myślę, że twórcy sami sobie strzelili w stopę robiąc porównania do Dead Space i mówiąc o jakimś 4xA, którym ta gra nie jest. Jest za to pełnoprawnym AAA zarówno pod względem oprawy audiowizualnej jak i gameplayu. Gameplay nie jest wybitny, ale technicznie jest bezbłędny. Na pierwszy plan wybija się jednak grafika i ciężki klimat ściśle-fi, który mi mocno siadł. Największy zarzut do tej produkcji? Wtórna i durna fabuła. Wydaje mi się, że tej grze jest bliżej do serii Resident Evil niż do Dead Space. Co nie jest niczym złym. Najlepiej siadając do gry zapomnieć o Dead Space, bo Callisto Protocol to, moim zdaniem, bardzo dobra gra, której te porównania zwyczajnie nie służą, niech się broni sama (albo i nie).

Podobał mi się system walki, który był inny niż we wszystkich survival horrorach w jakie grałem i tym się pozytywnie wyróżnia. Pałka elektryczna, jako podstawowa broń oraz nastawienie na walkę wręcz stawia system na głowie. Dla mnie ten system był przejrzysty, prosty do opanowania i dawał frajdę. Czego raczej nie mogę powiedzieć o pozostałych broniach. Miałem wrażenie, że wszystkie są podobne do siebie, w praktyce więc rozwijałem pałkę, rękawicę i pierwszy pistolet jaki znajdujemy. A że kasy miałem sporo, to rozwinąłem jeszcze pierwszą strzelbę. W moim odczuciu gra była dość łatwa i (nie)stety rzadko straszna. Na pewno oferuje wizualno-dźwiękową ucztę dla naszych oczu i uszu, ale nie czułem jakiegoś przytłaczającego klimatu. Podobała mi się sugestywna muzyka, pasująca do akcji na ekranie. Gra posiada dobre udźwiękowienie, gdzie szczególną uwagę zwracają odgłosy stworów poruszających się w kanałach wentylacyjnych.

Było parę stresujących momentów, w których przeciwników jest za dużo, więc mamy przed sobą perspektywę wielokrotnego powtarzania danej lokacji, ale chyba nie o to chodzi. Tylko raz byłem naprawdę PRZERAŻONY, a miało to miejsce w weekend po zmianie czasu na zimowy (co wydaje mi się, że mogło mieć z tym związek), a ja po odpaleniu gry, gdzie do jej ukończenia pozostało mi raptem dwie godziny, odkryłem, że zniknęły wszystkie moje sejwy poza jakimś ręcznym z samego początku gry. W chmurze PSN też były nadpisane. Na szczęście tak naprawdę nadal znajdowały się na dysku konsoli i uratowała mnie funkcja "aktywności" w PS5 -- konsola widziała, że dotarłem do określonego etapu, mimo że nie miałem sejwa. Odpaliłem tę aktywność, gra wczytała poziom, na którym poprzedniego dnia ukończyłem rozgrywkę i odzyskała dostęp do moich sejwów. Uff...

Cała gra powstała w oparciu o mechanikę wspinania. Tak się zastanawiam czy ktoś w Don't Nod jest fanem wspinaczki i wpadł na pomysł przedstawienia takiego projektu. W każdym razie pomysł udany, moim zdaniem. Ludzie chwalili wspinaczkę w BotW, która nawet obok Jusant nie stała.

Plusy:
mechanika wspinaczki
grafika, stylistyka
muzyka

Minusy:
drobne niedociągnięcia techniczne, można wpaść pod mapę, można się przyblokować na elementach otoczenia; nic poważnego

Przeważnie bardzo ładne rysunki.
Dobre udźwiękowienie, chociaż mnie osobiście grane piosenki się raczej nie podobają.

Pomysł na fabułę jest fajny, natomiast wykonanie dało w sumie dość nudną grę. Do samego końca nie zżyłem się z nikim z bohaterów, nie przeżyłem żadnych emocji i nie zależało mi na tym co się stanie. Początkowo ta gra sprawia wrażenie klonu gier Don’t Nod (które uwielbiam), ale to wrażenie szybko ulatuje. Brakuje tu gameplayu, poza pomijalnym banalnym QTE.

Gra Banishers stanowi drugą próbę studia Don't Nod aby wyjść trochę poza ramy symulatorów chodzenia i przygodówek, z którymi są kojarzeni od początku. Aczkolwiek jeszcze wcześniej stworzyli grę pod tytułem Remember Me, która miała więcej wspólnego z Banishers i Vampyrem niż serią Life is Strange, więc mógłbym też powiedzieć, że Banishers stanowi powrót do korzeni?

Od razu powiem, że gra mi się bardzo podobała, mimo szeregu zarzutów (o których za chwilę) i w moim osobistym rankingu stoi wyżej niż Vampyr, który był interesujący fabularnie, ale niedomagał technicznie. W przypadku Banishers również nie jest idealnie, ale widać znaczącą poprawę. Dużą zasługę w tym ma wykorzystanie silnika Unreal Engine 5 - gra jest piękna, podobały mi się modele postaci jak i krajobrazy. Szkoda, że praktycznie cała gra to jeden biom (w niektórych obszarach przyprószony śniegiem, ale to nadal to samo). Udźwiękowienie również stoi na wysokim poziomie, voice over jest idealny, a dialogi bardzo dobrze zagrane.

Nadal szlifów wymaga system walki. Na początku wydawał mi się strasznie toporny, ale jak doszły nowe umiejętności i nauczyłem się co i jak to stał się po prostu poprawny, chociaż nieporywający. Taki pro-tip: w walce ważna jest ciągłe zmienianie postaci między Redem i Anteą, kiedy pierścienie (runy) na dłoni Reda rozbłyskują na niebiesko, to znaczy, że możecie dokonać szybkiej zamiany na Anteę i wykonać potężne combo. Było znacznie ciekawiej, gdyby plejada przeciwników była bardziej rozbudowana. Przez całą grę walczy się dosłownie z zaledwie kilkoma rodzajami przeciwników, wszystko na jedno kopyto.

Gra od początku urzekła mnie settingiem -- siedemnastowieczna Ameryka, który jest dzikim krajem porośniętym gęstymi lasami i purytańscy koloniści walczący o przetrwanie w tym obiecującym, ale jednocześnie niebezpiecznym środowisku to coś, czego się często w grach nie spotyka. Troszkę mi się to kojarzyło z GreedFall, chociaż tam realia są bardziej fantastyczne, a w Banishers bardziej przyziemne. W Banishers akcja umiejscowiona jest w naszym świecie, jedynie New Eden to miejsce fikcyjne, ale niedaleko znajduje się Boston (do którego nie można się udać), a w listach pojawiają się wzmianki o Londynie i innych rzeczywistych miejscach w Europie i Ameryce.

W tej kolonialnej Ameryce twórcy postanowili opowiedzieć historię (a nawet wiele historii) o duchach i sile miłości. Tytułowi Pogromcy to ludzie, którzy badają sprawy nawiedzeń i wypędzają duchy. W toku rozgrywki trafimy na wiele takich wydarzeń i będziemy mogli pomóc lokalnym społecznościom w rozwiązaniu trapiących je problemów. W grze pojawił się system moralności, podobnie jak w Vampyrze -- tam dr Reid mógł jako wampir pożywiać się na ludziach, aby rozwijać swoje moce lub oszczędzać NPC, ale kosztem swojej siły. Stanowiło to ciężki dylemat moralny. W Banishers możemy pomagać duchom dostąpić Wstąpienia lub je Wygnać, ale możemy też wydać Wyrok na człowieka z krwi i kości, co kończy się jego śmiercią, natomiast nam ma pozwolić na końcu gry wskrzesić Anteę. W założeniach jest to super pomysł, w wykonaniu wypadł bardzo słabo (to kolejny z moich zarzutów), przynajmniej w moim odczuciu. Sęk w tym, że bohaterowie na początku gry składają sobie przysięgę polegającą na tym, że gracz wybiera ich ostateczny cel (pomóc Antei dokonać Wstąpienia czy ją wskrzesić kosztem innych żyjących?). Ja tego wyboru dokonałem i potem się go trzymałem już do końca gry, w praktyce po rozwiązaniu każdego Przypadku Nawiedzenia wybierając odpowiednią opcję. Tak, niestety jest to wybór z menu i jest tak emocjonujący jak zakończenie Mass Effect 3 w wersji premierowej. W ten sposób ani razu nie stałem przed dylematem moralnym.

Same Przypadki Nawiedzenia też mogłyby być jakoś lepiej skonstruowane, mniej liniowe, niejednoznaczne. W praktyce wszystkie są zrobione na jedną modłę i mimo że opowiadają jakieś ciekawe historie, to konstrukcja rozgrywki im nie służy. Ot, dowiadujemy się o nawiedzeniu, rozmawiamy z NPC, biegamy tu i tam, coś czytamy, coś zbieramy i na końcu dokonujemy wyboru czy wydać Wyrok na człowieka, pomóc Wstąpić duchowi czy Wygnać ducha. Następny proszę...

Ta gra zajęła mi prawie 80 godzin (znowu nie umiem grać, bo na HLTB nawet Competionist jest o połowę krótszy...). God of War 2018, do którego Banishers jest najbardziej podobne pod względem rozgrywki i konstrukcji, jest chyba o prawie połowę krótszy, jednocześnie oferując ZNACZNIE więcej zawartości i różnorodności. Banishers to gra po prostu zbyt długa, moim zdaniem kompletnie niepotrzebnie. Wolałbym, żeby było tu mniej backtrackingu i nawet żeby lokacje były korytarzowe, wszystko inne mogłoby zostać. Byłbym wtedy bardziej zadowolony.

Podsumowując - mimo pewnych zarzutów, grę bardzo polecam. Myślę, że Don't Nod może śmiało myśleć o pójściu w pełnoprawne RPG na tym etapie, nawet jeżeli będą to tytuły AA. I dla takich tytułów znajdzie się miejsce na rynku.

BTW gra działa bardzo dobrze na Steam Decku, warto!

Starałem się za dużo nie wiedzieć o grze przed zagraniem, spodobał mi się trailer i screenshoty oraz pomysł. Do tego gra ma wysokie oceny na stronie Adventure Gamers. Niestety już od pierwszych minut mi coś nie pasowało i przez te cztery godziny liczyłem na to, że się rozkręci. Przede wszystkim nie podoba mi się scenariusz - jest, moim zdaniem, bardzo naiwny i wtórny, a protagonista nie ma tak naprawdę motywacji do działania. Nie kupuję tej historii.

Gra zdaje się mieć sporo backtrackingu, już w pierwszym rozdziale było to mocno widoczne.

Mam mieszane uczucia co do stylu graficznego - kreska generalnie mi się podoba, podobają mi się lokacje, ale przeszkadzają mi karykaturalne postaci.

Udźwiękowienie i dubbing są dobre.

Gra mnie po prostu nudziła, ostatecznie odpadłem, szkoda mi czasu na tę produkcję.

Bardzo lubię produkcje studia Supermassive, sukcesywnie ogrywam wszystkie po kolei. Spośród gier z serii Dark Pictures House of Ashes podobało mi się najbardziej. Bardzo mnie zainteresował setting, czyli wojna w Iraku w roku 2003 i pooszukiwanie nieistniejącej broni chemicznej Saddama Husseina. Sprytnie zostało to połączone z antyczną historią regionu Mezopotamii oraz horrorem (w końcu to Dark Pictures). Bardzo fajnie wyszły studiu tematy militarne, momentami gra się w to jak w akcyjniaka na szynach z celowniczkiem, takie Call of Duty na autopilocie. Gry studia mają coraz lepszą grafikę, a twarze postaci są coraz bardziej naturalne, mam wrażenie, że w tej odsłonie nie było tak mocno czuć "uncanny valley". W trakcie rozgrywki oczywiście dokonujemy różnych wyborów, a od nich oraz od naszej zręczności i czasu reakcji na różne wydarzenia zależy kto przeżyje, kto z kim będzie podróżować i jakie relacje będą panować między bohaterami. Jeżeli ktoś lubi ponownie przechodzić te same gry, to widzę tu potencjał na sporą regrywalność.

"Niezwyciężony" Lema to jedna z moich ulubionych książek. Studiu Starward Industries udało się sprytnie wpleść wymyślone przez siebie wydarzenia i postaci w kanwę powieści, tak że wszystko pasuje i nic się nie gryzie. Wygląda to bardzo wiarygodnie. Mnie opowiedziana historia interesowała od początku do końca. To powolny walking sim, w którym gameplayu jest tyle co kot napłakał - dla jednych będzie to minus, a innym będzie się podobało, ponieważ wciągną się w fabułę, wsiąkną w retrofuturystyczny klimat, w rozkminę nad tym co stało się na planecie Regis III i będą podziwiać przepiękne widoki - a trzeba przyznać, że wizualnie The Invincible to istny majstersztyk. Moja wyobraźnia pozostawia dużo do życzenia (ocieram się wręcz o afantazję), dlatego cieszę się, że graficy ze studia Starward urzeczywistnili dla mnie świat, który znałem tylko z opisów w powieści, ale nie byłem w stanie go sobie tak wyobrazić. Tak, jestem zachwycony, natrzaskałem mnóstwo screenshotów.

Pod sam koniec gry (zostało mi około 1h) trafiłem na coś, co wyglądało na game breaking buga, ale okazało się raczej glitchem w specyficznych warunkach. Wyglądało na to, że nie ukończę gry. Udało mi się skontaktować z osobami pracującymi u dewelopera gry, które naprawdę starały się mi pomóc. Na szczęście odblokowałem się sam, trochę przypadkiem, po wielu próbach i wielu dniach, niemniej jednak chciałbym z tego miejsca podziękować i przeprosić jednocześnie za zawracanie dupy. :)

Grę polecam wszystkim fanom Lema, sci-fi i walking simów. Warto.

TL;DR Meh.

Nie byłem fanem pierwszego Spider-Mana, ale Miles Morales mnie pozytywnie zaskoczył, ponieważ ta gra była kameralna, miała ciekawe zadania związane z lokalną społecznością i opowiadała osobistą historię, a do tego ten klimat Świąt Bożego Narodzenia!

Dałem twórcom drugą szansę, niestety Spider-Man 2 to krok wstecz. Raptem ze dwa zadania poboczne są ciekawsze, poza tym to wszystko na jedno kopyto - "wykonaj x razy tę samą czynność na mieście", a na końcu następuje pierdnięcie i jako nagrodę za nasz trud otrzymujemy kosmetyczną skórkę na postać. Strata czasu.

Wątek główny mi się podobał tak przez 2/3 gry, a potem poszło w dziwnym kierunku. Na pewno w ramach wątku głównego dzieją się najciekawsze i najbardziej widowiskowe rzeczy.

Od razu przyznam, że byłem na wstępie uprzedzony do tej gry ze względu na recenzje i oceny jakie zebrała. Bodajże kojarzę tylko jedną pozytywną recenzję (z serwisu TechRaptor) i która poniekąd skłoniła mnie do zakupu i dania szansy Twin Mirror.

Powiedziałbym, że jest to średniaczek. Początek (a raczej spora część) gry był rzeczywiście taki nijaki. Słowem -- nudny. W drugiej połowie gry zmienia się na chwilę miejsce akcji i w tamtym momencie podobało mi się wszystko. Ciekawsza zagadka, ciekawsze postaci, ciekawsze zadanie postawione przed głównym bohaterem. Gra nawet wizualnie wyglądała lepiej.

Właściwie wszystkie zagadki z Mind Palace, w których należy odkryć poszlaki i poukładać ciąg wydarzeń są interesujące. Podoba mi się, że można na bieżąco oglądać przebieg wydarzeń widząc jak się zmienia sytuacja w "miejscu zbrodni" (że się tak wyrażę) kiedy podmieniamy jedną lub więcej zmiennych (np. czy kierowca samochodu był trzeźwy, pijany czy nieprzytomny). Bardzo fajnie to działa. Szkoda, że jest tego tak mało i szybko się kończy.

Dla mnie jest to najsłabsza gra przygodowa w dorobku DONTNOD, z LiS nie może stawać w szranki (chyba nic nie może), a jeżeli już miałbym zrobić takie porównanie, to do moim zdaniem najsłabszego w serii Before the Storm. Nadal jednak wybrałbym BtS ze względu na Chloe i Rachel oraz nawiązania do pierwszej gry z serii Life is Strange.

W Twin Mirror zagrać można, najlepiej kupić na przecenie.

Moja ulubiona gra z trylogii Ezio, podobała mi się znacznie bardziej niż AC II, która była nudnawa i zdaję sobie w pełni sprawę z tego, że to niepopularna opinia. Pozostaje mi powiedzieć "deal with it". :) Niestety wiele więcej nie napiszę, bo grałem w to wiele lat temu.

Nieukończona z uwagi na game breaking buga w jednej z sekwencji animusa, przeszedłem jednak większość gry. Bardzo żałuję, ponieważ mi się podobało, a bug uniemożliwił ukończenie tego tytułu.

Niezły pomysł, podobało mi się jak gra na bieżąco reagowała na nasze poczynania. Jest to w gruncie rzeczy trochę nieliniowa przygodówka point & click (nawet w sterowaniu), a ja akurat lubię przygodówki. Jednakże nie dziwię się, że tyle osób się od niej odbiło, bo na trailerach tego nie widać.

Plusy:
+ pomysł
+ voice acting

Minusy:
- troszkę drewniane sterowanie i animacje (ale indyk...)
- powtarzanie niektórych sekwencji bywa lekko męczące

Bardzo ładna grafika — to wychodzi na pierwszy plan tuż po odpaleniu gry. Wręcz nie spodziewałem się takiej oprawy graficznej na Switchu.

Ta gra jest jak interaktywny serial anime, walka jest miodna przez większość czasu aż pod koniec nie wkrada się spora powtarzalność — te same sekwencje, ci sami przeciwnicy, mocny recykling.

Główna fabuła jest ok, nic odkrywczego i zaskakującego, ale na potrzeby gry akcji daje radę. Zadania poboczne natomiast to dramat. Gra popełnia największy grzech, czyli jest NUDNA. O ile walka jest super, to liniowe śledztwa i małe fedeksy dla NPCów powodowały, że nie chciało mi się grać. Ostatecznie wymiękłem i stwierdziłem, że gra jest po prostu zbyt długa, a ja się męczę z aktywnościami, na które nie mam ochoty. Grałem przez ponad 20 godzin i przeszedłem większość gry (jakieś 3/4), dlatego pozwalam sobie wystawić ocenę.

This review was written before the game released

Wrażenia z dema. Początkowo się prawie odbiłem po kwadransie, ale zacisnąłem zęby i mi się zaczęło naprawdę podobać. System walki jest interesujący, chociaż nie udało mi się ani razu świadomie skorzystać z tzw. ability combos. Nie było tego w tutorialu, opis w UI jest lakoniczny.

Gra jest BRZYDKA. Ale tak naprawdę brzydka. W trybie 60fps wszystko jest rozmazane, a w trybie 30fps klatki mocno szarpią.

Ostatecznie gra męczy. Walka, walka, walka. Eksploracja nie jest ciekawa, ponieważ lokacje są nijakie. Brakuje fabuły, bohaterowie się prawie nie odzywają, a to co mówią jest zapychaczem bez znaczenia. Bez fabuły na poziomie Final Fantasy nie będzie mi się chciało w to grać.

Podstawka mi się nie podobała, jestem znanym hejterem oryginalnego Spider-Crapa z PS4. ;) Moim głównym zarzutem do tamtej gry była masa śmieciowych aktywności pobocznych (pamiętam oczyszczanie smogu) oraz bardzo kiepski (subiektywnie) antagonista. Walka też mi średnio szła (jestem fanem Batmana). Całość mnie wymęczyła, chociaż ukończyłem, ale odzwierciedla to moja ocena tamtej gry.

Miałem problemy z pierwszym egzemplarzem PS5, a teraz udało mi się kupić drugi i wziąłem na tapet Moralesa nie dlatego, że miałem ochotę w niego grać, tylko dlatego, że był dobrym tytułem testowym, żeby przekonać się czy z nową konsolą jest wszystko w porządku. Nastawiłem się więc na powtórkę z „rozrywki”.

Pomyliłem się. Okazało się, że Miles Morales istotnie jest Spider-Manem, ale jest też grą mniejszą, bardziej skupioną. Gra oddaje w ręce gracza nowe moce, które bardzo przydają się w walce i czynią ją ciekawszą. Aktywności poboczne są oczywiście w dużej mierze powtarzalne, ale jest ich niewiele i generalnie robiło się je przyjemnie. Podobnie jak w Days Gone, jeżeli robienie „obozów” jest ograniczone, to mnie nie męczy.

Misje poboczne (niebieskie) były interesujące, czasem humorystyczne (kot Spider-Man) i dobrze wpasowują się w komiksową tematykę. Podczas większości czynności, czy to latanie po mieście, czy tłuczenie zbirów postaci (nie tylko Miles) prowadzą ironiczną wymianę zdań — bardzo przypomina mi to komiksy, które czytałem jako nastolatek. Nawet misja z łapaniem gołębi dla Howarda mi się tym razem podobała.

Tym razem mamy do czynienia z interesującym przeciwnikiem z realnymi motywami działania i skomplikowaną relacją z głównym bohaterem gry. Podobnie interesująca jest plejada bohaterów pobocznych — rodziny i przyjaciół Milesa.

Nowy Jork w okresie świątecznym wygląda super, grafika w tej grze urywa d…, największe wrażenie na mnie zrobił RT (odbicia nawet w karoserii samochodów czy mikrofalówce). Cutscenki były świetnie wyreżyserowane, sceny akcji i superbohaterskich pościgów po mieście były NIESAMOWITE.

Dlaczego nie maksymalna ocena? Głównie ze względu na aktywności poboczne, które tak jak napisałem są ok, ale jednak mogłoby ich nie być. Żeby mi się to w pełni podobało, to np. musiałoby być tylko dwie bazy Undergroundu, każda o innym układzie, innym celu i z inną fabułą. Czyli de facto najlepiej jakby był to wątek główny. Cóż, po prostu nie lubię repetycji.

Polecam i osobiście czekam na Spider-Man 2.